Gildia Dimir
Gildia poświęcona szeroko pojętej fantastyce i nie tylko
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Gildia Dimir Strona Główna
->
Epiki
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Forum - Sprawy ogólne
----------------
Dekalog
Prośba o działy
Spotkanie - pomysł niekonwencjonalny ;)
Sala główna Gildii
Magic the Gathering
----------------
Turnieje
Talie
Czary
Handel
Ankiety
Książki
Magiczna Szkólka Anhelliusa
Literatura
----------------
Epiki
Liryki
Znani pisarze Mroku
Inni pisarze i ich twórczość
Gry Fabularne
----------------
Warhammer
Zew Cthulhu
Neuroshima
EarthDawn
Monastyr
Sesje
Filmy
----------------
Gwiezdne Wojny
Twórczość Davida Lyncha
Władca Pierścieni
Gry komputerowe
----------------
Ulubione gry
Diablo
Gry Sid'a Meier'a
Wacraft III
Age of Empires
Muzyka
----------------
Lycantropy
Ulubione zespoły
Underground czyli metro
Koncerty
Inne
----------------
Warhammer: Battle
Mordheim
Fotografie
Smętarz
Inne gry karciane
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Corristo
Wysłany: Nie 12:27, 26 Lis 2006
Temat postu: Klątwa nad Exsecrabilis
to miała być sesja na forum, ale jakoś nie gramy więc po psrotu napisałem opowiadanie.
nie mam worda więc pewnie jest dużo błędów ortograficznych i literówek.. jak by ktoś jakieś znalazł to niech powie w którym rozdziale i najlepiej skopuje z podkreslonymi bledami na czerwono
dobra przejdzmy do opowiadania:
Klątwa nad Exsecrabilis
Prolog
Jest rok 659 Wielkiego Dominium. Królestwo Odium Tenebris pod berłem króla Teodora III żyje w mrocznych czasach. Anarchia panująca w państwie uniemożliwia jakiekolwiek działania związane z stabilizacją. Plaga czarnej ospy zabiła wielu mieszkańców królestwa, a żywioły ostatnimi czasy dają się nam niewątpliwie mocno we znaki. Ponoć „Istoty, o których mówić się nie powinno” nawet zawitały ku naszych bram. A magowie nie chcą z nami nawiązać żadnego kontaktu. Krążą, obserwują, ciągle są czymś zajęci, jednak nie pomogą nam zwalczyć klątwy, jaka zawisła nad naszym państwem, przynajmniej na razie wszystko na to wskazuję. Ja nie wiele mam już sił, ukryłem się głęboko pod murami miejskiego ratusza Hora Sinistra, i spisuję tu historię, której początek miał w przeklętej wiosce - Exsecrabilis. Przy tańczącym w ciemności płomieniu świecy, odgłosem skrzypiących, i trzaskających okien w górze ratusza, notuję z pamięci wydarzenia nie z tej ziemi. Śmiał bym rzec… z piekła rodem. Nie wiele życia jeszcze we mnie jest, ale postaram się nie ominąć nawet najmniejszego faktu. Mam tylko nadzieję, że jestem jeszcze zdrowy na umyśle…
Rozdział 1
Exsecrabilis, mała wioska na zachodzie Odium Tenebris, była siedzibą mnichów z klasztoru Żebraczego, poza nim, nie było tu nic godnego uwagi, do czasu, kiedy nie zaczęły się tu dziać rzeczy niesamowite, wykraczające poza pojęcie śmiertelnego człowieka. W nocy 658 Wielkiego Dominium, gdy konstelacja węża była w zenicie, z bezkresnych lasów, otaczających Exsecrabilis, kiedy srebrna poświata księżyca biła światłem wyjątkowo mocno, mieszkańców wioski dotarły przerażające krzyki. Całą noc dymy unosiły się wokół wioski, ludzkie, jednak mocno szaleńcze wrzaski, wykrzykiwały demoniczne pieśni, ku chwale czegoś nie z tej ziemi, aby powstało, zrodziło się, by niszczyć. Mieszkańcy byli przerażeni. Wichura, która zmaterializowała się niesamowicie szybko i niespodziewanie, zagłuszała nieco wrzaski. Całą noc istne piekło panowało za okiennicami Exsecrabilis. Całą noc szatańskie wersety były wyśpiewywane ku czci demona. Całą noc mieszkańcy wioski spędzili w strachu i terrorze.
Nad ranem wszystko się uspokoiło, sytuacja jednak powtarzała się co noc. Mieszkańcy byli wycieńczeni. Opat klasztoru, Renewis Alton, rozkazał zamknąć klasztor, i pozostawił mieszkańców sam na sam ze złem, które ich spotkało, czy też po nich przybyło. Mędrzec wioski, brat sołtysa - Mechrunes, napisał list do swego przyjaciela Dioemisa, który kiedyś uratował mu życie, gdy podróżował w pobliżu Hora Sinistra, aby przybył do Exsecrabilis. Mechrunes był tak zrozpaczony, iż prosi przyjaciela, aby przybył prawdopodobnie na pewną śmierć. Mechrunes czekał kilka dni… kilka dni terroru i śmierci. Co jakiś czas ktoś znikał z wioski. Każdej nocy, kiedy poszarpane, drewniane okiennice trzaskały targane wiatrem. Ludzie ryglowali i barykadowali swe domy, w nadziei, że te beznadziejne przeszkody, oprą się piekielnym siłą. Ale czy na pewno piekielnym? Czy nie ludzkie były wrzaski docierające z lasu? Pod osłoną pełni księżyca, wieśniacze fortece, co noc były forsowane przez nieznane siły, i porywani byli ludzie. Nie tylko mężczyźni, kobiety i dzieci też. Patrząc w stronę światła, księżyca pełnego, ciągnięci za włosy, prowadzeni przez wiatr, podróżowali ku śmierci.
Rozdział 2
Pewnego dnia, do zbutwiałych, przegnitych, przepełnionych strachem i goryczą domostw Exsecrabilis, z porannej mgły wyłonił się wędrowiec… Mechrunes, kiedy zobaczył go przez strzaskane okno, wybiegł przed dom. Jego miękkie buty wykonane z jaszczurzej skóry, zatapiały się całe w bagnie, które było podłożem tej siedziby zakonu żebraczego. Uczony zatapiając się bardzo powoli, przechodził z nogi na nogę, wypatrując dokładnie czy to przypadkiem nie Dioemis. Nadzieja rosła z każdą chwilą, myślał, że to musi być on. Potargane ubrania, opancerzony kolczugą, i sporo ekwipunku wojennego świadczyło o tym, że owy podróżnik jest wojownikiem. Kiedy wyłonił się całkowicie z gęstej mgły, Mechrunes zorientował się iż to nie jego przyjaciel. Nieznajomy rozłożył ręce, ociekające krwią i stoczył się na kolana. Mamrotał coś w transie o kultystach i o demonie z piekła rodem. Potem patrzył jak słup w siną w dal, i nie docierały do niego żadne bodźce zewnętrzne.
Jeden z mnichów - Teodor, śledząc czy ktoś nie zaginął tej nocy cierpienia, zauważył zaistniałą scenkę, i jego reakcją było zabranie biedaka do murów klasztoru. Tam umył go, ubrał w suchą koszulę i spodnie, następnie napoił i dał mu jeść. Co prawda był to jedynie gotowany szczur, ale jednak lepsze to niż nic. Po kilku nocach delirium grozy, wędrowiec przedstawił się jako Kruk. Opowiedział nieco o swoim awanturniczym życiu. Że był najemnikiem, i że do tej przeklętej wioski sprowadziły go wieści, o szybkim zarobku. Po pobycie tutaj jednak jego stan nie bardzo się polepszył, i jak najszybciej chciał opuścić to miejsce, jednak nie miał dość odwagi, aby samotnie, po raz kolejny zapuścić się w ten las. To, co tam zobaczył, nie było przeznaczone dla oczu śmiertelnika.
W międzyczasie do wioski dotarł Dioemis, człowiek, który kiedyś uratował mędrca Mechrunesa. Przywitał go jego brat, Wolthter, sołtys Exsecrabilis, i zaprowadził go do uczonego. Mechrunes przy płomieniu świecy, oraz przy dopiero, co uwarzonej herbacie, opowiedział w spokoju Dioemisowi wszystko, co działo się do tej pory w Exsecrabilis. Zachował wyjątkowo scjentyficzny sposób wypowiedzi, aby nawet nie ukazać iskry, która mogłaby świadczyć o tym, iż Mechrunes wierzy w „te dziwne rzeczy”. Tłumaczył to sobie, że grupa szaleńców przybyła do Exsecrabilis, aby składać ofiary jednemu z bożków plemiennych. Masa dywanów obijająca ściany piwnicy, w której się znajdowali, doskonale zagłuszała nie przyjemny klimat płaczu i zgrzytania zębów panujących na dworze. Jednak grobowa cisza, jaka panowała w tym miejscu, również nie dodawała zbytniej otuchy. Dioemis po chwili namysłu, a raczej po interwencji jego wręcz głupoty heroicznej, wypowiedział dobitnym głosem, iż nawet to, co tu zobaczył nie jest w stanie go przestraszyć, i postanowił pokonać zło, które nęka tę wioskę. Jednak, kiedy wyszedł przed dom sołtysa, jego zapał zamienił się w mroźną pustkę, która przeszyła niczym strzała, jego płomienne serce.
Z rozkazu Mechrunesa, Dioemis ma prawo przenocować w klasztorze, w pustych ścianach, milczącej, wszechogarniającej pustce, jaka towarzyszyła temu miejscu.
Rozdział 3
Kiedy nastała noc, Teodor i jego dwaj podopieczni, wyglądali przez wąskie strzeliste okno na księżyc, który cały czas był w pełni, to było wyjątkowo dziwne. Wyjątkowo, dlatego, ponieważ jest to jedyna rzecz, której naukowo - nie da, się wyjaśnić. Kiedy tak zawieszeni w ciemności, trójka ludzi o zupełnie odmiennych charakterach wpatrywała się w bezkresy sfery niebieskiej, byli światkami rzeczy nadnaturalnej, wykraczającej poza granice ludzkiego umysłu. Nagle zerwał się niesamowicie mocny wiatr, mocniejszy nawet niż te, które występowały w nocach poprzednich. Zrywał nawet dachy z zbutwiałych domostw Exsecrabilis. Część ludzi sama wybiegała z domów, i w panicznym strachu, lęku i delirium, w beznadziejnym ślepym biegu, zmierzała ku wszechogarniającym to mroczne miejsce lasom, na pewną śmierć. Kiedy trójca oświetlonych światłem księżyca twarzy, widziała to wszystko, zaczęła płakać na myśl że śmierć wkrótce również ich dopadnie, a za oknem pojawił się nietoperz, którego rozczapierzone skrzydła rozlały się na tle księżyca, dając przerażający widok, ogromnego nietoperza, koloru kruczo czarnego, na tle srebrzystej aury tarczy miesiąca. Nietoperz zapiszczał przerażająco, i odleciał, ponownie uwalniając magiczne światło księżyca. Trójca światków tego wydarzenia zemdlała, opadając bezwładnie na prastarą, brudną posadzkę klasztoru.
Rozdział 4
Nad rankiem Opat Renewis Alton zbudził trójkę „przyszłych wybawców” Exsecrabilis. Poinformował ich o wielkich stratach, jakie ponieśli mieszkańcy tej nocy. Wiele zniszczonych domostw, masa zaginionych mieszkańców, kilku zginęło na wskutek śmiertelnego lęku. Kiedy tak przemawiał do nich, patrząc na ich przerażone twarze, przemówił jeszcze głośniej i jeszcze dobitniej.
- Zaklinam Was na starożytną wiedzę Silmaniony! Musicie sprostać złu, które nawiedza Exsecrabilis, w innym wypadku, wszyscy - będziemy zgubieni.
Kiedy Renewis skończył wypowiadać te słowa, odwrócił się energicznie, a jego stara już, niegdyś biała, teraz już jasno szara szata, zawirowała w powietrzu, zataczając niezwykle płynny łuk. Odszedł spokojnym krokiem, jak gdyby nic się nie stało.
Teodorowi ciągle w głowie dudniły słowa: Na starożytną wiedzę Silmaniony… na starożytną wiedzę Silmaniony… - muszę to zrobić, pomyślał. Dioemis mimo grozy, jaka go ogarnęła, przypomniał sobie o przysiędze, jaką złożył jego przyjacielowi - Mechrunesowi. Kruk widząc reakcję swoich nowych towarzyszy podróży, stwierdził, iż i tak nie będzie miał lepszej okazji, aby uciec od tego przeklętego miejsca, w związku, z czym, trójka „bohaterów” postanowiła zbadać sprawę klątwy, która zawisła nad Exsecrabilis…
Rozdział 5
Teodor, Dioemis oraz Kruk, wspólnie opuścili skromne progi klasztoru. Ich oczom ukazał się bestialski, przerażający, wręcz apokaliptyczny widok. Wioska, a raczej jej ruiny były doszczętnie zniszczone. Pozrywane dachy, wystające, sztywne kończyny z bagiennego podłoża, ocean błota zmieszanego z krwią, zniszczone domostwa, unoszący się fetor śmierci i okrucieństwa przeszył ich serca na wylot. Ich wczorajsze myśli o zajęciu się problemami wioski, zamieniły się w nieopisaną grozę i chęc ucieczki z tego miejsca za wszelką cenę. Rozejrzeli się po swoich twarzach - bladych, spocynych, przerażonych... Głęboko w duchu wierzyli iż któryś się odezwie i zapanuje nad tą sytuacją. Niestety żaden nie był na tyle odważny żeby wydusić z siebie choć szept.
Nieopodał stąd jakaś kobieta usiłowała się wydostać z sideł bagiennego błota. Jej zakrwawiona twarz, z oderwanym płatem skóry, oraz zapadnięte oczy błagały trzech towarzyszy o litość. Jej poszarpana, ciężka suknia zatopiona głęboko, utrudniała jej jeszcze bardziej walkę o przetrwanie. Kruk przełknął głośno ślinę, ten odgłos odbił się echem od otaczających ich lasów. Nie było słychać nic poza żałosnym jęczeniem biednej młodej kobiety. Teodor cofnął się w tył mrugając chaotycznie, patrząc na ową biedaczkę. Widział twarz demona, który chce wywiązać się z sideł.
Po chwili konsternacji, Dioemis poderwał buty i podbiegł do kobiety. Ta chwyliła go z całej siły za nogę i zaczeła szarpać.
- Wyciągnij mnie stąd! Błagam!
Dioemis powoli zaczął również gżąznąc w głębokim błocie, a przerażona kobieta nie przestawała go wciągać.
- ZABIJ MNIE! - zaczęła się wydzierać. Jej głos przeszył grobową ciszę niczym gong w magicznym rytuale.
Oczy Dioemisa spoglądały tchórzowskim wzrokiem na oczy najbardizej przerażone jakie kiedykolwiek widział. Wziął bardzo głęboki oddech i sięgnął szybko po miecz bardzo gwałtownym, nieco niezdarnym ruchem. Uniósł go oburącz w powietrze po czym odwrócił tak że ostrze skierowane było ku gruntowi, i jednym szybkim, lecz żałośnie słabym ruchem przebił głowę w pół już martwej kobiety, po czym szybko puścił miecz, wział kolejny głeboki oddech, i zaczął się cofać przodem do ofrary. Nawet nie miał na tyle odwagi aby się odwrócić. Właśnie sobie uświadomił że jest tak przerażony, iż jeden wrzask słabej kobiety, był dla niego rozkazem nie do odmówienia.
Kruk i Teodor patrzyli na siebie błagając w duchu bogów o litość, aby uciec czym prędzej z tej przeklętej wioski. Pytali również: co w tym momencie robią wszyscy członkowie klasztoru?
Rozdział 6
Dioemis dołączył do reszty, razem chcieli wejść spowrotem do klasztoru. Teodor chwylił za klamkę i pociągnął mocno w swoją stronę, lecz wrota ani drgęły. Były zamknięte bardzo mocno, tak aby nie było szans na ich sforsowanie. Wiedzieli że klasztor ma bardzo wąskie okna i prawdopodobnie już się do niego więcej nie dostaną.
- NIENAWIDZĘ WAS!!! - wydarł się na całe gardło Kruk. Teodor szybko starał się uciszyć wojownika, podając argumenty że to i tak nic nie da, a pozatym lepiej żeby okultyści nie wiedzieli że tu są. Marne próby oszukiwania samego siebie, ponieważ i tak wiedzieli, że oni wiedzą...
Zostali sami w tej przeklętej knieji, nie mieli zbyt wielkich szans na opuszczenie tego miejsca. Pozostawieni na pewną śmierć, w wymarłej wiosce, otoczeni przez las zamieszkany przez szalonych okulystów którzy byli by w stanie oddać własne życia aby sprowadzić bestie do tego świata. Trójka towarzyszczy, była jednak obdarzona jak każdy człowiek instynktem przetrwania, jedyny który w tym momencie może pomóc im przełamać strach, już nie mają innego wyjścia. Postanowili rozejrzeć się po zniszczonych chatach, w celu znalezienia jakiejś żywności czy ewentualnie jakiś użytecznych rzeczy. Ruszywszy do pierwszej chaty, przedzierali się przez błoto nasączone ludzką krwią. Wyważyli pozostałości drzwi i weszli do pierwszej z chat. Żywność leżała rozwalona na starej, zbutwiałej, wręcz zgniłej drewnianej podłodze. Owe jedzenie było zatrute, straciło kolor, i śmierdziało niczym ludzki trup w końcowej fazie rozkładu. Zapach i widok ten przyprawił ich o mdłości, natychmiast chcieli opuścić chatę. Robiąc kroki w tył, deski łamały się pod ciężarem ich ciał. Po chwili znaleźli się na zewnątrz. Obeszli większą część wioski, nie udało im się jednak znaleźć nic co nadawało by się do zjedzenia. Jedyne co znaleźli to śmierć, rozpacz, fetor i strach. Tutejsza bagienna roślinność też jakby obumarła. Wczorajszy wiatr musiał przynieść jakąś zarazę, albo sam był zarazą, której nie da się wyjaśnić, jak tego wszystkiego.
- Być może znajdziemy coś w lesie, nie mamy tutaj czasu do stracenia - oznajmił wycienczonym głosem Teodor.
- Masz rację, powinniśmy opuścić to przeklęte miejsce - oddał Kruk
Mimo iż nie zawitali do Exsecrabilis na długo, to jednak wystarczająco aby nienawidzieć tego miejsca z całego serca. Byli w stanie nawet udać się do miejsca w którym prawdopodobnie zginą, byle więcej nie oglądać tego, co pozostało z tych marnych chat.
Nagle w lasu zaczęły dobiegać straszliwe wrzaski, oraz czerwone dymy znowu zaczęły unosić się nad pewnymi obszarami lasu. Chaotyczne, zwariowane krzyki okultystów przeszyły uszy i serca Dioemisa, Kruka i Teodora. Spojrzeli na klasztor oczami wyrażającymi nieśmiertelne przerażenie, kiedy na niego patrzyli, wzrok ten zamienił się w nadzieję. Wszystko jakby ucichło, ale nagle powróciły jeszcze intensywniejsze wrzaski kobiet i dzieci porwanych wczorajszej nocy. Prawdopodobnie zażynano ich właśnie w imię demona, którego chcą przywołać. Te okrzyki katatonicznej rozpaczy odciągnęły wzrok trzech towarzyszy od klasztoru, i udali się w stronę gęstych, mrocznych drzew. Nie chcieli nawet myśleć co ich tam spotka. Oczywiście im się to nie udało...
Rozdział 7
Kiedy trójka towarzyszy doszła do granicy pomiędzy Exsecrabilis a ogromnym lasem, zamieszkanym przez największych psychopatów, resztki zdrowego rozsądku błagały ich aby tam nie wchodzili, jednak nie mieli innego wyjścia - myśleli, i tłumili podpowiadający im głos. Zanużywszy się w ciemną otchłań konarów i chaszczy, poczuli jak by jakieś wewnętrze zło zadomawiało się w najgłębszych zakamarkach ich zlodowaconych strachem serc. Zaczęli się przedzierać przez bagienny las, grzążąc nieco w błocie, przedzierać się przez rośliny z ostrymi kolcami, które rosły dosłownie w każdym miejscu, oraz odgarniając grube, zgniło-zielone winorośla. Po przejściu zaledwie stu metrów w głąb knieji, poczuli się jakby przeszli przynajmniej dwie mile. Byli wykończeni fizycznie, jak i psychicznie. Dopiero zbliżało się południe, a wewnętrz gęstych roślin panował półmrok. Spojrzeli w górę, a ich oczy ujrzały wręcz nienaturalnie monumentalne, wielkie szaro czarne drzewa, jak gdyby sięgały nieba, które zasłaniętego było przez ich brązowo czarne korony zgnitych liści. Nagle przed ich oczami przeleciała horda nietoperzy, wydając z siebie niesamowite piski, oraz wirując wokół głów trójki. Rzucili się szybko w błoto, i z twarzami wbitymi w ziemie leżeli kilka minut, oczekując w strachu na odlot piskliwych bestyjek. Do głowy Dioemisa zaczął zbliżać się jakiś duży, zielony wąż, z czarnym jak smoła jeżykiem, i zaczął syczeć przerażająco. Na oko miał przynajmniej dziesięć metrów długości, była to prawdopodobnie jakaś odmiana anakondy, jednak ta poruszała się wyjątkowo szybko. Jej drgajązy język wzbudzał niesamowitą grozę, która po chwili zdominowała umysł Dioemisa. Ten poderwał głowę, która wyglądała jak kupa błota z dwoma otworami na oczy, po czym zaczął żałośnie jęczeć, i cofać się w tył. Odwrócił się i pobiegł w losowym kierunku najszybciej jak tylko mógł. Wąż całnął się trochę, jakby obawiając się czegoś. Teodor i Kruk również się poderwali i zaczeli pogoń za Dioemisem. Ten kiedy miał nad nimi przewagę jakiś pięćdziesięciu metrów przewrócił się wpadając głową w kłebek kolczastych winorośli. Wydał z siebie druzgoczący ryk emanujący przeszywającym bólem i cierpieniem. Kruk i Teodor wzięli głeboki oddech i dałej zbliżali się w kierunku wrzasków, ponieważ nie wiele można było zobaczyć przez liczną buroszarą roślinność.
W pewnym momencie, wrzaski ucichły, jednak Kruk i Teodor znali kierunek. Kiedy odgarneli słup winorości zobaczyli owy kolczasty kłebęk, cały skąpany we krwi. Na niektórych kolcach nabite były kawałki skóry Dioemisa, jednak jego samego już tu nie było. Teodor i Kruk spojrzeli na siebie przerażeni bardziej niż kiedykolwiek. Bardziej nawet niż w Exsecrabilis...
Rozdział 8
Dwaj towarzysze, ogarnięci grozą, roztelepani i wycieńczeni, zaczęli się powoli cofać w tył, nie odrywając wzroku od pokrwawionej rośliny, i kawałków twarzy byłego kompana. Weszli w ścianę winorośli i przykucnęli na chwilę. Spojrzeli na siebie, wiedzieli że muszą być teraz ostrożni, jeden błąd zaprosi ich na spotkanie ze śmiercią. Ich stopy zaczynały powoli zatapiać się w bagnie, więc podnieśli się, i ruszyli powoli na przód, z przykucniętymi głowami. Przez tę całą pogoń, stracili kompletnie orientację w terenie. Mogli zaufać już tylko szczęściu, którego do tej pory zbyt dużo nie mieli. Powolnym tempem, stawiali kolejne, beznadziejne kroki, usiłując nie narobić przy tym zbyt dużego hałasu. Ich nogi jednak z każdym krokiem rozchlapywały wodę, która choć na niskim poziomie, pokrywała całą powierzchnię gruntu. Nagle z bardzo niedalekiej odległości do ich uszu dotarły najgłośniejsze wrzaski psychopatycznego szaleństwa. Kilka zwariowanych głosów krzyczało coś w nieznanym temu światu języku, te ryki przepełnione były gniewem i psychiczną dumą. Teodor i Kruk bali się bardziej z każdą chwilą, choć chwile temu wydawało im się, iż bardziej bać się już nie da. Nawet nie wiedzieli w jakim byli błędzie.
Krzyki zdawały się dochodzić zaledwie z jakiś piećdzieciąciu metrów stad. Kruk i Teodor zrobili kilka kroków w tamtym kierunku aby zmienić pozycję, i uwolnić się nieco z bagiennego uścisku. Zdali się na odwagę i wychyliwszy lekko głowy, zobaczyli grupę jakiś sześciu, praktycznie nagich mężczyzn. Mieli na sobie tylko płuciane, zakrwawione przepaski, na ich ciałach były najróżniejsze malowidła z ludzkiej krwi, które przedstawiały najróżniejsze sceny śmierci i zniszczenia. Obszary wkoło oczu mieli wymalowane czymś czarnym, a z ich ust sączyła się krew. Byli zebrani wokół ogromnego, płaskiego kamienia, na którym leżały rozszarpane, zgwałcone, zmaltretowane i powyginane z bólu ludzkie ciała.
Krukowi oczy wyszły na wierzch, po czym odruchowo, szybko schował głowę, Teodor zaś o mało nie zwymiotował, lecz powstrzymał się, bo wiedział iż byłby to wielki błąd, po czym powoli opuścił głowę. Siedzieli chwilę w chaszczach, starając nie myśleć co owi okultyści robili z tymi ludźmi. Ruszyli powoli w bok, starając się jak najmniej hałasować. Wiedzą, iż jeśli ta grupa mężczyzn ich usłyszy, będzie po nich.
Rozdział 9
Po chwili wrzaski wróciły, co mimo wszystko było korzystne dla Kruka i Teodora. Nie mieli jednak odwagi odwrócić się i spojrzeć co szaleńcy teraz czynią. Demoniczne ryki, rozlały się po całej knieji, wzbudzając grozę we wszystkich zdrowych na umyśle istotach. Kruk i Teodor przyspieszyli nieco kroku, dysząc głeboko, czuli się jakby zaraz mieli zemdleć. Brakowało im już sił...
Nagle ich oczom ukazało się coś, co nie było przeznaczone dla oczu śmiertelników. Z jednego drzewa, powieszone za jedną nogę zwisało ciało żywego człowieka obdartego ze skóry. Wił się niczym wąż, jego ból doprowadzał go do pasji.
- ZABIJCIE MNIE!!! BŁAGAM!!! - wydarł się człowiek, którego głos brzmiał zupełnie jak głos Dioemisa. Tak, to był Dioemis.
Teodor i Kruk nie wiedzieli co robić, nie mieli dość odwagi żeby chociaż drgnąć, a co dopiero sięgnąć po miecz.
- ZRÓBCIE TO! BŁAGAM, ZRÓBCIE TO! - ten głos niewyobrażalnie ogromnej rozpaczy, przewinął się pomiędzy bagienną roślinnością owej knieji. Był głośniejszy nawet od wrzasków szalonych okultustów. Teodor i Kruk mimo to dalej stali osłupieni. Nagle w krzakach się coś ruszyło, Kruk szybko odwrócił głowę
- UCIEKAJMY - wrzasnął na całe gardło do Teodora. Dawka adrenaliny jaką wydzielał jego organizm była niesamowita, mimo kompletnego wycieńczenia, zdał się wydać z siebie tak głośny ryk.
Teodor i Kruk rozpoczęli ucieczkę, a z krzaków wyłoniła się grupa pięciu okultystów, którzy wyglądali bardzo podobnie do tamtych, których widziali kilka minut temu. Przedzierali się przez chaszcze w beznadziejnym biegu, a woda chlupotała chaotycznie, z każdym panicznym susem. Kultyści ruszyli za nimi natychmiast, poruszali się niesamowicie, wręcz demonicznie szybko. Byli w transie najwięjszego obłędu, który dodawał im niesamowitej siły. Żałosne, wykończone ciała Kruka i Teodora, nie miały zbyt wielkich szans na ucieczkę.
- NIENAWIDZĘ WAS! wydarł się jeszcze Dioemis, wariując z każdą sekundą jeszcze bardziej z bólu, i losu jaki go spotkał.
- Czemu nie mogliście tego zrobić... wydusił jeszcze płaszliwym głosem, a łzy spłyneły po jego mięsnym, zakrwawionym policzku. Jedna łza, powodowała ból jakby nóż rozcinał go do czaszki. Przeklinam was... wydusił reszkami sił i opadł. Oni jednak byli już przeklęci od kiedy zawitali do Exsecrabilis.
Dwaj towarzysze nadaj uciekali, a opętani szaleńcy byli coraz bliżej. W pewnym momencie Teodor zahaczył o coś nogą. Ogromny wąż zaczął się wić, i ruszał bezwładną już nogą mnicha. Kruk odwrócił się w biegu, i zobaczył zakrwawiną, grubą rękę która właśnie chwyciła go za fraki, i razem z owym okultystą, wylądowali w głebokim błocie. Zaczęli się szybko siłować, lecz po chwili do Kruka dobiegło jeszcze dwóch szaleńców. Ostatnią rzeczą którą zobaczył było jak dwóch wymalowanych i ociekających krwią okultystów, ciągnęło za włosy jego towarzysza jeszcze głebiej w las. Potem poczuł jak coś twardego uderzyło go w głowę, osunął się bezwładnie na twarz a jego oczy zalała czerń.
Rozdział 10
Kruka i Teodora zbudziły nagle szaleńcze okrzyki radości okultystów. Byli przywiązani do drzew za nogi, oraz za ręce skrzyżowane z tyłu. Taka pozycja była wyjątkowo wycieńczająca dla ludzkiego ciała. Mieli przez oczami czarne plamy, które powoli zaczęły znikąc i odłaniać demonicznie bestialski widok... Do kilku dzrzew byli poprzywiązywani nadzy, z lekko roszarpanymi ciałami ludzie. Po środku, wokół kamiennego ołtarza, podobnym jak widzieli przedtem, zebrało się conajmniej dziesięciu okultystów. Jeden niopodal gwałcił bezbronną kobietę, przywiązaną do drzewa, nacierając ją kwią zarżniętego na żywca dziecka. Na ołtarzu znajdowały się ciała martwych ludzi, zmasakrowane rękami szaleńców. Po środku wił się jakiś jeszcze żywy człowiek. Był obrarty ze skóry, podobnie jak Dioemis, być może to był właśnie on. Grupa kultystów zaczęła wykrzykiwać coś w nieznanym języku, i sięgnęła po pochodnie. Zapalili je, obrzucili ołtarz jakąś dziwną substancją, i w jednym momencie opuścili pochodnie. Ołtarz momentalnie zajął się ogniem, ciała ludzkie płonęły, a na ich szczycie był żywy człowiek.
- Dlaczego... dlaczego nie mogliś... starał się krzyczeć obdarty ze skóry Dioemis, lecz jego głos był zaledwie żałosnym jękiem. Odłgosy płonącego ognia, jęczenie gwałconej kobiety, krzyki szaleńców oraz beznadziejne wrzaski Dioemisa dały koncert niesamowitej grozy. Teodor zemdlał na ten widok, płacząc nas losem Dioemisa i reszty tych ludzi, również nad swoim. Kruk zaś starał się dosięgnąć noża który miał za pasem, aby wyzwolić się z sideł i spróbować ucieczki.
W pewnym momencie zza chaszczy wyszło jeszcze trzech okultystów, jeden z nich miał na sobie maskę z czaszki jakiejś dużej bestii. Ustawili się w krąg wokół płonących ciał, i stanęli w geście oranta, po czym zaczęli wykrzykiwać jakieś inkantację. Teodor szybko się zbudził i przyglądał się bezradnie temu szalonemu rytuałowi. Grupa ludzi umazanych we krwi, sprowadzała demona z piekła rodem do świata śmiertelników...
Kruk starał nie się nie zwracać uwagi na to co się dzieję, i udało mu się dosięgnąć noża, powoli przecinał grubą linę, wykorzystując resztki swoich sił. Okultyści często powtarzali słowo "Maraxus" i wyjątkowo głośno je akcentowali. Teodor zastanawiał się nad znaczeniem tego słowa, lecz w tym momencie grozy, śmierci i zniszczenia nic nie mogło przyjść mu do głowy.
Rozdział 11
Wrzaski się nasilały, i były coraz głośniejsze z każdą chwilą. Cała ta przeklęta knieja była wypełniona diabelskimi werstetami. Prawdopodobnie to co działo się w tym miejscu, działo się też w wielu innych obszarach tego lasu. Tutaj jednak jak gdyby znajdowało się epicentrum tego rytuału.
W pewnym momencie kultyści zaczęli wykrzykiwać już tylko słowo "Maraxus", a po chwili kapłan rozłożył szeroko ręcę a ołtarz zaczał płonąć ogniem wysokim na dziesięć metrów. Bardzo intensywne płomienie rozgrzewały to okropne miejsce, a po chwili w płomieniach zaczęła pojawiać się jakaś wysoka na dwa metry postać. Ogień powoli zaczął maleć, i stawał się coraz bardziej przejrzysty, demon zarazem, coraz bardziej wyraźny. W tej chwili na świat przybyło zło w swej najgroźniejszej postaci. Serca śmiertelników przeszyły tysiące igieł, a nadzieja zapadła w mroczne czeluści piekła.
Demon był postacią humanoidalną, miał czerwono pomarańczową skórę, a jego tkanka mięśniowa była jak u silnego człowieka. Był ubrany w brokatową, szkarłatno fioletową, przepięknie zdobioną spódnicę. Na twarzy miał czarną maskę, której oczy były smutne, opuszczone w dół, zaś usta, wyrażały niesamowitą melancholię i ogromny smutek. W jednej ręce trzymał srebrną urnę którą właśnie otwiarał drugą ręką, której palce były zakończone czarnymi szponami.
Wszyscy okultyści natychmiast upadli na twarz przed demonem, ten zaś jakby ich ignorował. Rozglądnał się w koło, po czym wysunął dłoń w stonę kapłana. Ten zaczął przeraźliwie krzyczeć, niczym Dioemis gdy zawieszony był na linie. Jego dusza, czarna jak smoła zaczęła odrywać się od ciała. Kapłan gwałtownie podniósł głowę a jego oczy, ledwo widoczne przez maskę zaczęły płonąć. Po chwili dusza stworzyła czarną, eteryczną kulę ponad dłonią demona, ten wrzucił ją do urny i wysunął rękę w kierunku pierwszego z brzegu kultusty.
Teodor wiedział co się święci, i z niedowierzaniem patrzył na owe zjawisko. Kruk zaś, właśnie kończył rozcinać linę. Kiedy mu się to udało upadł na twarz, szybko przewrócił się na drugą stronę i zaczął gwałtownie rozcinać linę w nogach. Kultuści zaczęli uciekać we wszystkich kierunkach, demon zaś wyrywał ich dusze z niesamowitą prędkością. Krukowi udało się uwolnić i po raz pierwszy w tej smutnej histori nie pomyślał tylko o sobie. Szybko przedarł się przez bagienne podłoże do swojego przyjaciela Teodora, i rozciął go najpierw w nogach, potem w rękach. Zaczęli uciekać ile sił w nogach w byle jakim kierunku. Najważniejsze było aby uciec od demona, który właśnie smiał się szyderczo ze swoich czcicieli.
Rodział 12
Kruk i Teodor biegli pomiędzy drzewami i winoroślami, woda chlupotała na wszystkie storny. Ich oczy były jakby zawieszone, patrząc tylko w jednym kierunku, jak gdyby nie mogły nawet drgnąć. Niemożliwa do opisania groza jaka zagościła w ich sercach, dała się we znaki. Po chwili zwolnili trochę, aż zaczęli normalnie maszerować. Nie mieli już kompletnie sił, w pewnym momencie padli na kolana.
- Muszę odpocząć - wysapał Kruk
- Dobrze, zaczekamy tu chwile - oddał wycięńczonym głosem Terodor. - Dzię... chciał kontynułować, jednak coś w krzakach za nimi się poruszyło, i to coś ogromnęgo...
Odwrócili się energicznie, kiedy nagle jakaś bestia wykonała bardzo gwałtowny ruch, pozwalający na odgarnięcie ściany winorośli. Była to bestia czarna jak noc, wysoka na półtora metra. Stała na czterech kopytach, miała dwa metry długości i przynajmniej metr szerości. Głowę zdobiły diabelskie, białe oczy, oraz ogromny róg na czole. Krótki ogon oraz obszary przed kopytami pokryte były białym futrem. Bestia zacharczała głośno, a dwaj przyjaciele szybko zaczęli uciekać. Bestia ruszyła za nimi w bieg, była niesamowicie szybka, przynajmniej dwa razy szybsza od sprintującego człowieka. Jej masa pozwala jej momentalnie pokonywać wszystkie przeszkody, a każdy jej ogromny sus, przyprawiał ziemię o wstrząsy. Bestia bardzo szybko dopadła zmęczonego Kruka i przebiła go od tyłu swoim rogiem. Teodor kiedy się odwrócił zobaczył przeszytego za wylot przyjaciela, a bestia, obniżyła głowę, i wyrzuciła Kruka w powietrze, po czym rzuciła się w bieg tym razem za Teororem. Ten starał się uciekać, jednak potknął się o jakiś pień i spojrzał jak bestia szarżuję na niego z całą prędkościa i rządzą krwi.
Teodor już miał pożegnać się z życiem, kiedy nagle bestię otoczyły intensywnie jaskrawe, błękitne, eteryczne pnącza. Bestia zaczęła się wić, jednak pnącza były silniejsze nawet od niej. Zniewoliły stwora, i zaczęły go przeszywać. Strumień energi jaki przeszedł przez bestię, przyprawił ją o niesamowicie głośne charczenie, i atak drgawek. Po chwili stwór osunął się na ziemię, drgając jeszcze chwilę.
Teodor odwrócił powoli głowę i zobaczył zakapturzoną postać w czarnej szacie, która własnie sciągała kaptur. Pytanie czy postać była błogosławieństwem, czy największym przekleństwem...
Rodział 13
Kiedy postać ściągnęła kaptur, oczom Teodora ukazał się lekko już siwy człowiek, z ładnie przystrzyżoną fryzurą, oraz kozią bródką. Zbliżał się powolnym, spokojnym krokiem w kierunku Teodora, ten zaś powili się podnosił. Kiedy był już przy Teodorze pokłonił się lekko i się przedstawił.
- Witaj nieznajomy! Zwą mnie Neytero, i jestem skromnym magiem. Wiem że nie poznaliśmy się w najlepszych okolicznościach... Proszę wypij to. To mikstura która odnowi nieco Twoje siły. Neytero sięgnął po mały flakonik wypełniony białą cieczą, i podał ją Teodorowi. Ten wypł do dna gorzką sybstancję.
- Po chwili poczujesz się lepiej, teraz pomogę Ci dojść do mojej więży, znajduje się niedaleko stąd, naszczęście jesteśmy blisko końca tej okropnej knieji.
- Dziekuję... wykrztusił Teodor
Wsparty pomocą owego maga, Teodor powoli zbliżał się do granicy lasu, mikstura faktycznie zaczynała powoli działać, i po chwili mógł iść o własnych siłach. Zastanawiał się tylko - co dalej? Nagle odpowiedzi udzielił mu tajemniczy mag.
- Teraz udamy się do mojej wieży i porozmawiamy chwilę, jak mniemam byłeś świadkiem przywołania demona
- Ską.. - chciał oddać Teodor ale mag szybko mu przerwał
- My magowie niedawno dowiedzieliśmy się o tym co się tu działo, potrzebujemy teraz kilku informacji. - oznajmił Neytero.
Po chwili oczom Teodora ukazała się strzelista więza, pośroku łaki, kiedy postawił krok poza tą przeklętą knieją poczuł się znacznie lepiej, groza jednak nadal czaiła się głeboko w jego sercu.
Powoli doszli do wieży, mag otworzył drzwi i zaporosił gestem ręki Teodora do środka. Mnichowi ukazały się skromne, lekko oświetlone pomieszczenie gościnne. Na środku komnaty znajdowały się kręcone schody na wyższe poziomy wieży. W pokoju znajdował się stolik, przy którym stały trzy drewniane krzesła, oraz półka na której leżały jakieś księgi. Neytero zaprosił Teodora gestem ręki aby usiadł, gdy ten to uczynił, mag usiadł tuż koło niego, i spojrzał mu ciepłym, miłym wzrokiem prosto w oczy.
- Przejdę od razu do rzeczy - oznajmił uprzejmym głosem mag. - My magowie, potrzebujemy jednej informacji która pozwoli nam wypędzić demona tam, skąd przyszedł.
- Co to za informacja? - Spytał podejżliwie Teodor.
- Nie obawiaj się. Wiem że większość osób nie ufa magom, ale zawsze mamy dobre zamiary. To że rzadko rozmawiamy z śmiertelnikami, nie znaczy, iż nie mamy dobrych intencji.
- Ale co to za informacja? - Jeszcze raz zapytał Teodor.
- No dobrze już dobrze... Uspokoił go trochę mag. - Chcę wiedzieć jak brzmi imię owego demona. - kontynuował władczym głosem Neytero.
- Tylko wtedy będziemy mogli go wypędzić.
- Nie jestem pewien... Zawahał się Teodor, a czas się jakby zatrzymał. - Ale demon ma na imię - Maraxus. Kiedy wypowiedział to słowo, w powietrzu zaczęła unosić się atmosfera istnego zła.
- Maraxus... powtórzył po nim Neytero. - Byłeś głupcem iż mi to powiedziałeś - tu Teodor zdziwił się bardzo, i nagle zaczał sobie uświadomić jak ogromny popełnił bład.
- Teraz, kiedy my, magowie ciemności będziemy w stanie kontrolować demona, zakon światła z pewnością już się nam nie oprze. Głupio ci teraz, prawda? - zapytał szyderczo Neytero. Teodor załamał się i łza spłyneła po jego policzku. Jego fatum się dopełniło, upadł najniżej jak tylko mógł.
- A teraz... spotka cię nagroda, bo wiem że tego teraz najbardziej pragniesz - mówiąc to, mag wysunął rękę w kierunku mnicha, a z jego rąk poszybowały oślizgłe pnącza, które powoli zagłębiały się w ciało Teodora, przyprawiając go o niesamowity ból. Neytero chichotał sarkastycznie. Teodor nie wydawał z siebie żadnych wrzasków, tylko płakał, a łzy swobodnie spływały po jego policzkach. Na ten widok mag ciemności przespieszył proces magiczny, i winorośla rozsadziły mnicha, bryzgając całe pomieszczenie we krwi.
Łzy dalej ściekały swodobnie po policzkach...
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin